Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szpital. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szpital. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 13 lipca 2014

57 dni.

Tyle czasu moje maleństwo spędziło w szpitalu. Tyle czasu nie mieliśmy jej przy sobie.
Jeździliśmy dwa razy dziennie żeby tylko móc spędzić z nią trochę czasu. Żeby pogłaskać, poopowiadać , w końcu przytulić czy dostawić do piersi.
Nie było łatwo. Zgrywałam twardzielkę w szpitalu. W domu płakałam jak mała, bezradna dziewczynka. Widok maleńkiego ciałka podłączonego pod kabelki jest okropny, ale kiedy słyszysz płacz swojego maleństwa , bo właśnie zakładają nowe wkłucie..to jest najokropniejsza rzecz w Twoim życiu. Przeraźliwy krzyk Twojego dziecka i ta bezradność, bo chciałabyś jej jakoś ulżyć, leżeć tam za nią. Niech kłują, niech męczą , ale Ciebie.
Nie wierzyłam kiedy mówili ,że poznaje się płacz swojego dziecka. Wierz mi, poznaje się. W szpitalu czekając na korytarzu , wiedziałam kiedy MOJE dziecko płacze. Wiedziałam i bolało mnie serce. Czułam się jakby ktoś torturował. Chciałam jej pomóc, ale nie mogłam. To największa tortura dla matki. Codziennie bałam się jadąc do niej. Bałam czy jeszcze tam będzie.

Przez ten czas wydarzyło się tak wiele. Chudła, dopadła ją infekcja, miała przetaczaną krew, podejrzewano martwicze zapalenie jelit. 
Szczęśliwym zrządzeniem losu ominęły Nas wszystkie poważniejsze wcześniacze przypadłości. Dla Mam dzieci urodzonych o czasie to co piszę wydaje się być jakimś koszmarem. Faktycznie, było. Aczkolwiek mniejszym niż tragedie ludzi ,które oglądaliśmy codziennie. Na oddziale toczy się codzienna walka o życie tych małych istot.

I wiecie? Uważam ,że mamy cholerne szczęście. Że akurat Lillian urodziła się o 10 tygodni za wcześnie. Nie odbieram tego już jako karę. Nasza Córka pokazała jak silna jest i jak bardzo chce żyć.
Jest zdrowa. Jest normalna. Je sama, sama też oddycha. Reszta się nie liczy. 
Moje dziecko jest najbardziej oczekiwanym cudem , które Nas spotkało. Które zbliżyło Nas tak ,że już nic nigdy nie rozdzieli. 


Jeśli pokonamy to , pokonamy wszystko.    

środa, 11 czerwca 2014

Dziecko niedonoszone.

Mam 21 lat i 3 kwietnia tego roku mój świat legł w gruzach.
Musiałam urodzić. W 30 tygodniu ciąży.
Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Ciąża jak ciąża. Na początku wymioty, potem bóle głowy. Trzeci trymestr powitał mnie opuchlizną. Czułam się źle fizycznie,  psychicznie byłam wniebowzięta.
Byliśmy szczęściarzami!  Przecież ludzie starają się latami o dziecko, Nam udało się za pierwszym razem.

Wszystko wydarzyło się tak szybko...
Puchnięcie, ciśnienie, szpital...Diagnoza jak wyrok. Moje dziecko zatrzymało się wagą na 25 tygodniu.
Jest maleńkie. Za maleńkie by żyć - myślę.

Po perypetiach szpitalnych i transporcie do Szpitala Bielańskiego zostałam położona na sali porodowej.
Co chwilę ktoś pytał "jak skurcze"?! Cholera jasna, jakie skurcze?! Nie miałam skurczy. Ani jednego.
Mąż wyszedł co zjeść. I wtedy podjęto decyzję o natychmiastowym rozwiązaniu mojej ciąży. Nie byłam gotowa. Nie chciałam.
Pytałam czy możemy poczekać na mojego O? Nie mogliśmy.
Nie mogłam zadzwonić, powiedzieć mu żeby się nie martwił. Że bardzo go kocham. Że bardzo go potrzebuję.
Cała ta sytuacja mnie bawiła. Po co ta szopka z wózkiem inwalidzkim? Przecież mogę pójść. Przecież nic mi nie jest.
Nie docierały do mnie słowa lekarzy. Że jeśli nie zrobią mi "cesarki" teraz - umrę i ja i moje dziecko. Przecież czułam się wyśmienicie. Byłam tylko trochę niewyspana.
Sala operacyjna była taka zimna. Trzęsłam się z zimna. Ze strachu. Podpisałam zgody na wypadek mojej śmierci i śmierci dziecka.
Przy znieczuleniu zasłabłam. Długo nie chciało zadziałać. Kiedy mnie rozcinali zaczęłam krzyczeć z bólu.Wszystko czułam. Dlaczego?!
Gapiłam się bezmyślnie jak czterech lekarzy grzebie mi w brzuchu. Czemu było ich aż tylu?! Rozejrzawszy się po sali zobaczyłam ,że jest pełna ludzi. Lekarze, anestezjolodzy, neonatolodzy, pielęgniarki, studenci. Patrzyłam z nadzieją czy jest tam mój mąż. Nie było.
Usłyszałam nagle "to dziewczynka". Nie było gratulacji. Nie pokazano mi mojego dziecka.
Od razu zabrano ją na stół po lewej stronie mojej głowy.
Widziałam maleńki czarny łepek. Modliłam się żeby zaczęła płakać. Wiedziałam ,że jeśli zacznie to wszystko się ułoży. To będzie wszystko dobrze. I zaczęła.
Nie potrafiłam wtedy płakać. Teraz już potrafię. Te wszystkie wspomnienia wracają do mnie z ogromną siłą. Teraz już mogę płakać. Właśnie to robię.
Nic więcej nie pamiętam.
Obudziłam się na sali pooperacyjnej. Trzęsłam z zimna. Chwilę później wpuszczono O. Nie pamiętam co mówił. Musiał szybko wyjść. Zostałam sama.
Zasnęłam.
Kiedy się obudziłam , zaczęłam błagać pielęgniarki żeby sprawdziły co z moim dzieckiem. Czy żyje. Jakie ma szanse? 
Na odczepnego rzuciły,że lekarz prowadzący moją córkę został poinformowany i na pewno do mnie przyjdzie.

Czekałam całą noc. Nie przyszedł.
Tej nocy rodziły cztery kobiety. Siłami natury. Dzieci donoszone. Tak bardzo krzyczały. Zaraz potem słychać było krzyk ich dzieci.

Zdałam sobie sprawę ,że ja tego nie doświadczę. Że moje dziecko zostało mi wyrwane.
To była najgorsza noc mojego życia. Jedna z wielu.