środa, 11 czerwca 2014

Dziecko niedonoszone.

Mam 21 lat i 3 kwietnia tego roku mój świat legł w gruzach.
Musiałam urodzić. W 30 tygodniu ciąży.
Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Ciąża jak ciąża. Na początku wymioty, potem bóle głowy. Trzeci trymestr powitał mnie opuchlizną. Czułam się źle fizycznie,  psychicznie byłam wniebowzięta.
Byliśmy szczęściarzami!  Przecież ludzie starają się latami o dziecko, Nam udało się za pierwszym razem.

Wszystko wydarzyło się tak szybko...
Puchnięcie, ciśnienie, szpital...Diagnoza jak wyrok. Moje dziecko zatrzymało się wagą na 25 tygodniu.
Jest maleńkie. Za maleńkie by żyć - myślę.

Po perypetiach szpitalnych i transporcie do Szpitala Bielańskiego zostałam położona na sali porodowej.
Co chwilę ktoś pytał "jak skurcze"?! Cholera jasna, jakie skurcze?! Nie miałam skurczy. Ani jednego.
Mąż wyszedł co zjeść. I wtedy podjęto decyzję o natychmiastowym rozwiązaniu mojej ciąży. Nie byłam gotowa. Nie chciałam.
Pytałam czy możemy poczekać na mojego O? Nie mogliśmy.
Nie mogłam zadzwonić, powiedzieć mu żeby się nie martwił. Że bardzo go kocham. Że bardzo go potrzebuję.
Cała ta sytuacja mnie bawiła. Po co ta szopka z wózkiem inwalidzkim? Przecież mogę pójść. Przecież nic mi nie jest.
Nie docierały do mnie słowa lekarzy. Że jeśli nie zrobią mi "cesarki" teraz - umrę i ja i moje dziecko. Przecież czułam się wyśmienicie. Byłam tylko trochę niewyspana.
Sala operacyjna była taka zimna. Trzęsłam się z zimna. Ze strachu. Podpisałam zgody na wypadek mojej śmierci i śmierci dziecka.
Przy znieczuleniu zasłabłam. Długo nie chciało zadziałać. Kiedy mnie rozcinali zaczęłam krzyczeć z bólu.Wszystko czułam. Dlaczego?!
Gapiłam się bezmyślnie jak czterech lekarzy grzebie mi w brzuchu. Czemu było ich aż tylu?! Rozejrzawszy się po sali zobaczyłam ,że jest pełna ludzi. Lekarze, anestezjolodzy, neonatolodzy, pielęgniarki, studenci. Patrzyłam z nadzieją czy jest tam mój mąż. Nie było.
Usłyszałam nagle "to dziewczynka". Nie było gratulacji. Nie pokazano mi mojego dziecka.
Od razu zabrano ją na stół po lewej stronie mojej głowy.
Widziałam maleńki czarny łepek. Modliłam się żeby zaczęła płakać. Wiedziałam ,że jeśli zacznie to wszystko się ułoży. To będzie wszystko dobrze. I zaczęła.
Nie potrafiłam wtedy płakać. Teraz już potrafię. Te wszystkie wspomnienia wracają do mnie z ogromną siłą. Teraz już mogę płakać. Właśnie to robię.
Nic więcej nie pamiętam.
Obudziłam się na sali pooperacyjnej. Trzęsłam z zimna. Chwilę później wpuszczono O. Nie pamiętam co mówił. Musiał szybko wyjść. Zostałam sama.
Zasnęłam.
Kiedy się obudziłam , zaczęłam błagać pielęgniarki żeby sprawdziły co z moim dzieckiem. Czy żyje. Jakie ma szanse? 
Na odczepnego rzuciły,że lekarz prowadzący moją córkę został poinformowany i na pewno do mnie przyjdzie.

Czekałam całą noc. Nie przyszedł.
Tej nocy rodziły cztery kobiety. Siłami natury. Dzieci donoszone. Tak bardzo krzyczały. Zaraz potem słychać było krzyk ich dzieci.

Zdałam sobie sprawę ,że ja tego nie doświadczę. Że moje dziecko zostało mi wyrwane.
To była najgorsza noc mojego życia. Jedna z wielu. 




10 komentarzy:

  1. jak to czytam to aż mnie ciarki przechodzą... całe szczęście, że kruszynka jest cała i zdrowa z nami :* trzeba być dobrej myśli i wierzyć oraz mieć nadzieję, bo ona umiera ostatnia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Już wcześniecz czytałam twoją historie (tak po cząści) na 40-stce. Cieżko poczuć to co ty czułaś. Ale wiem jak to jest kiedy się nie słyszało płaczu własnego dziecka, Nie mogałm go dotknąć, zobaczyć. Dopiero po wybudzeniu powiedzieli zę wszystko ok. Zobaczyłam synka gdy miał tydzień. Wcześniej tylko kilka zdjęć ale dla matki zdjęcia to nie obecność dziecka które nosiła przez kilka miesięcy.I to czekanie na wiadomość czy wszystko w porządku...Trzymaj się i niech rośnie wasz maluch...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o, hej!
      dzięki , i rośnie jak na drożdżach!
      Coraz mniej czasu mam na 40tkę :(

      Usuń
  3. Dodałam post zawierający opinie o owym blogu. :)
    http://matkafiksatka.blogspot.com/
    Nanoko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pozazdrościć wytrwałości i zajścia w ciążę za pierwszym razem. Gratuluję dzidziusia :)

    milennpl.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Łzy mi poleciały. Ja urodziłam mając 22 lata i też cieszyłam się, że za pierwszym razem nam się udało i zaszłam w ciąże...Ja przenosiłam ciąże... Mały urodził się 11 dni po terminie i miał zakażenie z wód płodowych. Przeleżałam z Nim trochę ponad tydzień w szpitalu na antybiotyku, ale na szczęście teraz jest 1,5 rocznym zdrowym pełnym życia i energii chłopcem! Wiem, że mieliście ciężko, ale teraz już będzie tylko lepiej. Tak jak piszesz w ostatnim poście - najważniejsze, że żyje! Ja często zaglądam na blog http://dawidekspalek.blogspot.com/ Dawidek nie miał tyle szczęścia i urodził się w 22 tygodniu i cały czas walczy. Codzienne rehabilitacje, ćwiczenia, ale rodzice też cieszą się, że miał tyle sił, że walczył o życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam historię Dawidka i śledzę ją. Współczułam jego rodzicom ,a dziś wiem co przeszli i wiem jak silni byli. Dziś "jedziemy na jednym koniu" :)

      Zazdroszczę przenoszenia ciąży, mi niestety nie było to dane. Ale w następnej ciąży - kto wie?
      Czy zakażenie jakoś odbiło się na zdrowiu Twojego Maluszka?

      Usuń
  6. Ja mam dwojke Synow. Jeden donoszony (38 tydzien), drugi urodzony w 35 tyg, ale bardzo duzy jak na swoj wiek , bo wazyl 3080 g.
    Rodzilam silami natury, ale po 24 h zabrano mi synka na intensywna terapie.
    Najbardziej przezywalam fakt, ze inne mamy maja dzieci przy sobie, a ja nie ; (

    OdpowiedzUsuń