środa, 25 czerwca 2014

Moja córka.

Wyobraź sobie jak wygląda noworodek... Maleńki, prawda? Taki kruchy...
Wyobraź sobie ,że guzik wiesz. Że noworodek przy Twoim dziecku jest olbrzymem.

Twoje dziecko ma 33 centymetry i waży niecały kilogram.


Weź do ręki kilogramowe opakowanie cukru...

Tyle ważyła moja córka w dniu swoich narodzin. Oczywiście dolicz jeszcze pampersa w rozmiarze ZERO.

sobota, 14 czerwca 2014

Pierwsza wizyta na oddziale.


Nie miałam czasu na odpoczynek. Na zregenerowanie sił.
Czekałam kiedy tylko pozwolą mi wstać. Kiedy będę mogła zobaczyć moją córkę.
Każda minuta trwała za długo. Kiedy pojawiła się studentka,która miała mnie umyć - zaczęłam błagania żeby pomogła mi już wstać. Żebym mogła tylko zobaczyć moje dziecko.
Dziewczyna, niewiele ode mnie starsza, wreszcie się zlitowała. Poszła zapytać oddziałową.
 Mogę wstać. Moje nogi jednak są zbyt słabe. Nie chcą utrzymywać ciężaru ciała. Udaję ,że jest wszystko dobrze, że nie boli. Że nie kręci mi się w głowie. Nic nie słyszę.
Przekonuję siebie, że jeśli teraz poddam się bólowi to później nie dam sobie z nim rady.
Nie mylę się.
Siadam na łóżku. Chwilę później wstaję ,aby podreptać z gołym tyłkiem po klaustrofobicznej salce.
Dostaję informację ,że dopiero zobaczę dziecko po obchodzie. Ta wiadomość totalnie mnie załamuje.
A jeśli do tego czasu coś się stanie?!
Staram się odpędzić czarne scenariusze. Katastroficzne myśli biorą nade mną górę. Pogrążam się w rozpaczy. Tak bardzo niezrozumiałej dla personelu.
W trakcie obchodu zostaję jeszcze bardziej "skopana". Nikt nie wie nawet czy moje dziecko żyje. Zresztą kogo to obchodzi? I zobaczę ją dopiero jak mnie przeniosą z sali pooperacyjnej. Nikt nie wie kiedy, bo przecież " nie jest tu Pani sama, są też inne pacjentki". Z tym tylko ,że te pacjentki mają dzieci donoszone. Mają swoje dzieci obok siebie.
Moje walczy "gdzieś" o życie.
Po kilku godzinach czekania zostaję wreszcie przeniesiona. Szybko kąpię się w oczekiwaniu na męża ,który ma być lada chwila. Wszystko mnie boli. Jak głupia rozczulam się nad pięknem szycia. Cieszę się,że mój rozpłatany brzuch ma "prosty" szew. Że nie będzie go wstyd pokazać.
To również pierwsze słowa ,które wypowiadam na widok mojego męża.
Teraz kiedy już jestem o krok od zobaczenia córki, czuję że nie jestem gotowa. Boję się tego co zobaczę. Tego ,że nie udźwignę widoku i słów lekarzy.
Pomimo mojego strachu schodzimy na dół... Będąc przed drzwiami Oddziału Patologii Noworodka chcę uciec. Na oddział wchodzi się przez Położniczą Izbę Przyjęć, na której siedzi masa ciężarnych kobiet. Zdaję sobie sprawę jaki ból sprawia mi ich widok. Jak bardzo nienawidzę ich i ich brzuchów. Jak bardzo nienawidzę siebie, za to że nawet tego nie potrafię zrobić. Nie potrafię donosić ciąży. Ledwo zaczęło być widać moją ciążę, a już się skończyła. Pozbawiono mnie mojego szczęścia i nadziei. Mojej córeczki, która jeszcze dobę wcześniej tak cudownie kopała. Byłam pusta i wypatroszona.
Wreszcie wchodzimy na oddział. Nogi mi się trzęsą, boję się i chce mi się płakać. Podświadomie wiem ,że nie mogę. Bo ona to poczuje, bo muszę dać jej siłę. Ja i mój mąż. Musimy być dla niej silni.
Wchodzimy na salę z inkubatorami. Mąż prowadzi mnie w stronę naszego dziecka. Nieśmiało zaglądam przez szybę.
Widzę malutkie ciałko. Moją córkę. Wiem ,że nie mogę się przyzwyczajać.
Wychodzę stamtąd z myślą ,że już nigdy więcej tu nie wrócę. Że moja córka nie ma szans. Że nie przeżyje.

środa, 11 czerwca 2014

Dziecko niedonoszone.

Mam 21 lat i 3 kwietnia tego roku mój świat legł w gruzach.
Musiałam urodzić. W 30 tygodniu ciąży.
Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Ciąża jak ciąża. Na początku wymioty, potem bóle głowy. Trzeci trymestr powitał mnie opuchlizną. Czułam się źle fizycznie,  psychicznie byłam wniebowzięta.
Byliśmy szczęściarzami!  Przecież ludzie starają się latami o dziecko, Nam udało się za pierwszym razem.

Wszystko wydarzyło się tak szybko...
Puchnięcie, ciśnienie, szpital...Diagnoza jak wyrok. Moje dziecko zatrzymało się wagą na 25 tygodniu.
Jest maleńkie. Za maleńkie by żyć - myślę.

Po perypetiach szpitalnych i transporcie do Szpitala Bielańskiego zostałam położona na sali porodowej.
Co chwilę ktoś pytał "jak skurcze"?! Cholera jasna, jakie skurcze?! Nie miałam skurczy. Ani jednego.
Mąż wyszedł co zjeść. I wtedy podjęto decyzję o natychmiastowym rozwiązaniu mojej ciąży. Nie byłam gotowa. Nie chciałam.
Pytałam czy możemy poczekać na mojego O? Nie mogliśmy.
Nie mogłam zadzwonić, powiedzieć mu żeby się nie martwił. Że bardzo go kocham. Że bardzo go potrzebuję.
Cała ta sytuacja mnie bawiła. Po co ta szopka z wózkiem inwalidzkim? Przecież mogę pójść. Przecież nic mi nie jest.
Nie docierały do mnie słowa lekarzy. Że jeśli nie zrobią mi "cesarki" teraz - umrę i ja i moje dziecko. Przecież czułam się wyśmienicie. Byłam tylko trochę niewyspana.
Sala operacyjna była taka zimna. Trzęsłam się z zimna. Ze strachu. Podpisałam zgody na wypadek mojej śmierci i śmierci dziecka.
Przy znieczuleniu zasłabłam. Długo nie chciało zadziałać. Kiedy mnie rozcinali zaczęłam krzyczeć z bólu.Wszystko czułam. Dlaczego?!
Gapiłam się bezmyślnie jak czterech lekarzy grzebie mi w brzuchu. Czemu było ich aż tylu?! Rozejrzawszy się po sali zobaczyłam ,że jest pełna ludzi. Lekarze, anestezjolodzy, neonatolodzy, pielęgniarki, studenci. Patrzyłam z nadzieją czy jest tam mój mąż. Nie było.
Usłyszałam nagle "to dziewczynka". Nie było gratulacji. Nie pokazano mi mojego dziecka.
Od razu zabrano ją na stół po lewej stronie mojej głowy.
Widziałam maleńki czarny łepek. Modliłam się żeby zaczęła płakać. Wiedziałam ,że jeśli zacznie to wszystko się ułoży. To będzie wszystko dobrze. I zaczęła.
Nie potrafiłam wtedy płakać. Teraz już potrafię. Te wszystkie wspomnienia wracają do mnie z ogromną siłą. Teraz już mogę płakać. Właśnie to robię.
Nic więcej nie pamiętam.
Obudziłam się na sali pooperacyjnej. Trzęsłam z zimna. Chwilę później wpuszczono O. Nie pamiętam co mówił. Musiał szybko wyjść. Zostałam sama.
Zasnęłam.
Kiedy się obudziłam , zaczęłam błagać pielęgniarki żeby sprawdziły co z moim dzieckiem. Czy żyje. Jakie ma szanse? 
Na odczepnego rzuciły,że lekarz prowadzący moją córkę został poinformowany i na pewno do mnie przyjdzie.

Czekałam całą noc. Nie przyszedł.
Tej nocy rodziły cztery kobiety. Siłami natury. Dzieci donoszone. Tak bardzo krzyczały. Zaraz potem słychać było krzyk ich dzieci.

Zdałam sobie sprawę ,że ja tego nie doświadczę. Że moje dziecko zostało mi wyrwane.
To była najgorsza noc mojego życia. Jedna z wielu.